Pozeracz snow - Bettina Belitz, kryminał,sensacja, thriller, Belitz, Bettina, Pozeracz snow
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Bettina BelitzPożeracz snówPrzełożyła Alicja RosenauDla Guido, bez którego nigdynie mogłabym napisać tej książki,oraz Mio, który był ze mną od pierwszej linijki –na, obok, a najchętniej pod moim biurkiem.PROLOGCOŚ SIĘ ZMIENIŁO. Wyczuwam to. Powietrzestało się lżejsze, las bardziej zielony, nocne niebo czarniej-sze. Księżyc płacze.Pojawiła się nowa dusza. Trzepocze się jak schwyta-ny ptak. Jest niespokojna, gniewna, kapryśna. Jest delikatnai dzika zarazem. Ma drobne, ostre haczyki.Smakuje cudownie.To dusza dziewczyny. Siedzę na szczycie swoichruin, spoglądam na dół w mrok i czuję głód.Walczę z tym ze wszystkich sił. Godzina za godziną,minuta za minutą. I będę dalej walczył, aż ta dusza staniesię stara i głucha, aż umrze.Walczę. Ciągle walczę.I przegrywam.WIOSNABEZ GŁOWYWRESZCIE. WRESZCIE TO PRZYSZŁO. Mojeciało naraz wtuliło się miękko w materac, zapadłam sięodrobinkę głębiej – tylko kilka milimetrów, ale to wystar-czyło, żeby powieki stały się ciężkie. Moje myśli straciłyostrość, a złość zelżała. Byłam jeszcze na tyle przytomna,żeby leniwie cieszyć się na nadchodzącą nicość, ale zbytzmęczona, by odczuwać smutek. Może nawet czekają mniesny. Sny pocieszyciele. Coś, co choć na moment pozwoli miuwierzyć, że jestem kimś innym.Ale zanim dostały szansę wśliźnięcia się do mojejduszy, usłyszałam zbliżające się zdecydowane kroki.– Elisabeth! Proszę cię.Mruknęłam niezadowolona. Zaledwie kilka odde-chów później tata zastałby mnie pogrążoną w głębokimśnie. Przez chwilę nienawidziłam go za to, że mi przeszko-dził. Moje serce tłukło się boleśnie o mostek.– Nie, później – wymruczałam niechętnie i nacią-gnęłam kołdrę na głowę. Czy nie mogę po prostu w spokojupoleżeć w łóżku i o niczym nie myśleć? No dobra, był do-piero wczesny wieczór, ale niedzielny, a jeśli istniał jakiśdzień tygodnia, w którym powinno być dozwolone spanie wdzień, to właśnie była nim niedziela.Wiedziałam doskonale, czego tata ode mnie chce.Straszył mnie tym już od naszego przyjazdu do tej wiochy.Chciał, żebym taszczyła kartony, oglądała dom, pomagałamu ustawiać jego książki. Miałam też roznosić kartki powi-talne do sąsiadów. No i teraz stał przy moim łóżku, wyma-chując mi przed zakrytą twarzą plikiem kopert. A więc zre-alizował swoje groźby.Tak samo jak zrealizował swój plan przeprowadzki zcentrum Kolonii na to płaskie pustkowie i kupna domu wWesterwaldzie. Zaśmiałam się, kiedy oznajmił mi tę decy-zję, bo myślałam, że to kiepski żart. Bo przecież jego prak-tyka dobrze prosperowała. Tylko że on chciał więcej czasupoświęcać badaniom naukowym, a klinika psychiatryczna wRieddorfie pilnie potrzebowała nowego szefa. Gdyby tataprzynajmniej rozejrzał się za jakimś domem w Rieddorfie.Ale nie. Jak już, to już. Jak już przeprowadzka na wieś, to wserce największej głuszy. W tej dziurze nie ma nic. Zupełnienic. Nawet piekarni. Prawie czterysta dusz, z czego przy-puszczalnie większa część kwalifikuje się do domu starców.Nazwa tej wiochy nawet nie chciała mi przejść przez gar-dło. Kaulenfeld. Kojarzyła mi się z zabijaniem zwierząt.Mamie pomysł taty od razu się spodobał. Miałamwrażenie, że odetchnęła z ulgą, kiedy podpisał umowę wsprawie domu. I do teraz nic się w tej sprawie nie zmieniło.Od kilku tygodni oboje zachowywali się jak nastolatki naszkolnej wycieczce. Ja natomiast coraz częściej zamykałamsię w swoim pokoju i ryczałam.Ale teraz tata postanowił wyciągnąć mnie z mojegoodosobnienia. Jednym okiem zerknęłam znad poduszki wstronę okna. Było jeszcze jasno. Wprawdzie już się zmierz-chało, szarość ustępowała barwie niebieskawego antracytu,ale jednak mogli mnie jeszcze widzieć i ocenić jako obcą iegzotyczną osobę z wielkiego miasta. A ja nie chciałam,żeby ktoś mnie oglądał i oceniał. Nikt i nic.Tata westchnął i grymas zniecierpliwienia wykrzy-wił mu twarz. Kosmyk jego zaczesanych do góry włosówopadł między brwi, rysując na czole ciemne S. On mawprost bezwstydnie piękne włosy jak na faceta, stwierdzi-łam po raz setny. To niesprawiedliwe. Takie włosy powinnymieć kobiety. Ja powinnam je mieć.– Elisabeth, nie mam ochoty na dyskusje. Przezostatnie tygodnie ani razu nie pomogłaś nam przy remoncie– dobrze, pogodziliśmy się z tym. Tak jak z tym, że dzisiajprzez cały dzień leżysz w łóżku, choć mamy tyle roboty –proszę bardzo. Ale teraz chcielibyśmy cię tylko poprosić,żebyś wrzuciła te kartki do skrzynek u sąsiadów. I sam niewiem, co...– Przecież to zrobię! – krzyknęłam rozzłoszczona iodrzuciłam poduszkę z łóżka. – Nie mówiłam nigdy, że sięnie zgadzam. Chcę tylko jeszcze trochę odpocząć.– Odpocząć – powtórzył tata. Jego prawy kącik ustdrgnął z rozbawienia. – Ale od czego?– Za godzinę – rzuciłam, ignorując jego pytanie. Od-wróciłam głowę, bo jego spojrzenie prawie prześwietlałomnie na wylot. Wiedział dobrze, że nie można być bardziejwypoczętym niż ja w tej chwili – byłam tak wypoczęta, żeczułam w nogach nerwowe mrowienie. Przecież spędziłamw łóżku nie tylko dzisiejsze popołudnie, ale cały weekend.Właśnie byłam zmuszona czekać długo i cierpliwie, aż sensię nade mną ulituje. Nie byłam dość zmęczona, żeby za-snąć. W głowie i w myślach czułam znużenie, ale moje cia-ło miało już dość tego wylegiwania się.Miałam nadzieję, że dobrze oceniłam porę i za go-dzinę rzeczywiście będzie już ciemno. Chciałam przemknąćsię przez wieś niezauważona przez nikogo. Obca osoba odrazu rzucała się w oczy jak karnawałowy przebieraniec.Przez ten ostatni rok do matury najchętniej nie pokazywała-bym się nikomu na oczy. Ale mama i tata uparli się najwy-raźniej, że z nowymi sąsiadami muszą nawiązać co najmniejzażyłe stosunki. Jakby moi rodzice kiedykolwiek intereso-wali się poważniej swoimi sąsiadami, czy też na odwrót. Je-zus we własnej osobie mógłby zamieszkać po sąsiedzku, atata najwyżej pomachałby mu od czasu do czasu ręką przezpłot. Ale teraz atmosfera była wystarczająco chłodna, niemiałam więc ochoty dyskutować z moimi rodzicami o ichnieistniejącym kręgu przyjaciół. No dobra, mama miała ichkilkoro, przynajmniej rozmawiała przez telefon z przyja-ciółkami, pisała do nich i czasami odwiedzała. Ale i tak pra-wie nigdy ich nie spotykaliśmy. Po prostu oni we dwoje so-bie wystarczają, pomyślałam w nagłym przypływie zazdro-ści i westchnęłam.– Eliso. – Głos taty nie brzmiał już tak pogodnie i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]