Polakowa Tatiana - Zenia i Anfisa 01 - Pulapka na sponsora, Ebooki z podarków

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Polakowa Tatiana
Pułapka na sponsora
Z rosyjskiego przełożyła Ewa Skórska
Tytuł oryginału: KAPKA NI SPONSORA
Kapkan na sponsora
Redaktor prowadzÄ…cy
Agnieszka Jeż-Nurzyńska
Redakcja
Ewdokia Cydejko
Korekta
Bogusława Jędrasik, Kinga Karasiewicz
Warszawa 2010
Bauer-Weltbild Media Sp. z o.o., Sp. k.
Klub dla Ciebie
www.kdc.pl
Tysiąc czterysta sześćdziesiąta siódma publikacja Klubu dla Ciebie
Na pomysł napisania kryminału wpadła moja przyjaciółka Żeńka - i to właśnie ją należy
winić za wszystkie kłopoty, w które się wplątałam. Oczywiście Żeńka się z tym nie zgadza,
mało tego, bezczelnie twierdzi, że to ja jestem winna wszystkim nieszczęściom, sugeruje
nawet, że je przyciągam. Mówiąc to, zazwyczaj marszczy brwi, zerka na mnie spode łba i
chyba uważa mnie za czarownicę. I nie ma siły, która przekonałaby ją, że jest inaczej.
Wystarczy, że powiem: „To zwykły zbieg okoliczności", a Żeńka już zaczyna mrużyć oczy,
wykrzywiać się i kiwać głową, jakby chciała powiedzieć: „Powiedz o tym swojej babci!".
Początkowo mnie to złościło, próbowałam jej tłumaczyć, że o żadnym nadzwyczajnym
„darze" nie może być mowy - ale wszystkie rozmowy kończyły się awanturą, to znaczy
awanturowałam się ja, krzyczałam, nazywałam Żeńkę idiotką, pukałam się w czoło, a nawet
tupałam nogami. Moja przyjaciółka tylko kiwała głową, robiła minę niezależnej i mówiła:
„No i co się wściekasz? Wierzę ci, wierzę...". W końcu przestałam się tym przejmować,
machnęłam ręką, i teraz, gdy Żeńka zaczyna wspominać niedawną historię, pokornie zgadzam
siÄ™ ze wszystkim, co plecie.
Co ciekawe, opowieść Żeńki o naszych przygodach z każdym dniem staje się coraz
barwniejsza i coraz bardziej niewiarygodna, choć nawet bez jej starań niedawne wydarzenia
przypominały zakręcony kryminał, w którym mnie i mojej przyjaciółce przydzielono rolę
śledczych.
A wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia zapragnęłam usiąść przy biurku, wziąć
zeszyt i napisać coś
romantycznego: dżungla Amazonki, piękna kobieta w niewoli dzikiego plemienia, młody
zakochany mężczyzna, podejrzanie przypominający Tarzana i tak dalej w tym stylu... To
zamiłowanie do egzotyki można łatwo wyjaśnić: od kilku lat pracowałam w biurze podróży,
zdążyłam być tu i ówdzie i zobaczyć to i owo. Ale skąd ten nagły pociąg do grafomanii?
Zagadka! W pewnym sensie jest temu winna Żeńka, która pisała wiersze (powiedzmy sobie
szczerze, dość podłe) i krótkie opowiadania, w których głównymi bohaterami były psy, koty,
a raz nawet lemur.
Z lemurem było dużo zamieszania - Żeńka chyba nigdy nie widziała lemura na oczy i w ogóle
z trudem wyobrażała sobie, co to takiego, ale opowiadanie napisała. Wyszło wzruszające i
niepokojące jak wszystkie jej opowiadania: pod koniec historii pies albo kot, po przeżyciu
niewiarygodnej liczby przygód, kona na rękach kochającej pani. Krótko mówiąc, lemur
również zdechł. Gdy Żeńka mi to czytała, przełykając łzy, ja dosłownie wyłam, choć tak jak i
ona miałam dość blade pojęcie, jak taki lemur wygląda i jaki ludzkość ma z niego pożytek.
Opowiadania o zwierzętach Żeńka czytała mi co czwartek (w środę ma więcej wolnego czasu
i przeznacza go na tworzenie nowych dzieł), ja słuchałam, płakałam, potem obejmowałyśmy
się z Żeńką, która też płakała, wypijałyśmy ze trzy litry herbaty i szłyśmy gdzieś na kolację,
po drodze rozprawiając o tym, że świat jest podły i takie wrażliwe jednostki jak my nie mogą
w nim znaleźć miejsca.
Moja łzawość ma dość proste wyjaśnienie: właśnie zakończył się mój trwający ponad rok
romans. No cóż, musiałam w końcu uznać rzecz oczywistą: człowiek, którego kochałam przez
tak długi czas, zupełnie do mnie nie pasował - mimo wspólnych zainteresowań (był szefem
firmy, w której pracowałam), dostatku materialnego i wolności (co znaczy, że nie byliśmy
spętani więzami małżeństwa). Przez osiem miesięcy nasz romans rozwijał się i cieszył oko,
dziewięć miesięcy później zgłosiliśmy się do Urzędu Stanu Cywilnego i jako ludzie
o szerokich horyzontach, nie czekając na dopełnienie wszystkich formalności,
zamieszkaliśmy pod jednym dachem. I właśnie wtedy wyszło na jaw, że nie pasujemy do
siebie i nie możemy mieszkać razem. Denis uważał, że to moja wina, ja - że jego, ale szczerze
mówiąc, jego obecność w domu od pierwszego dnia działała mi na nerwy: dopiero gdy
uciekłam do swojej kawalerki, poczułam spokój - życzenie kochanemu człowiekowi kilka
razy w ciągu wieczoru „niech cię szlag!" jest mało przyjemne, a nawet niepokojące.
Jednym słowem, rozstaliśmy się, ale ponieważ nadal widywaliśmy się w pracy, w duszy
pozostał żal, dręczyły mnie smutek i niechęć do nawiązywania nowych znajomości. Wracając
po pracy do domu, pocieszałam się wymyślaniem historii miłosnych w ilościach hurtowych.
Psy, koty i jeden lemur mojej przyjaciółki w połączeniu z moim smutkiem i pragnieniem
prawdziwej miłości obudziły we mnie pragnienie napisania powieści, której akcja toczyłaby
się w Brazylii lub Egipcie (w Egipcie dzikie plemiona zastąpiliby koczownicy) i nieostrożnie
zdradziłam się z tym pomysłem Żeńce. Moja przyjaciółka była zachwycona.
- Masz bardzo dobry styl! - wołała, wymachując rękami
i biegając po pokoju jak z propellerem. - I wspaniałą znajomość materiału, mam na myśli tę
Amazonkę... A niedawno przeżyta tragedia przyda twojej historii niezbędnego odcienia
wiarygodności i...
Koniec końców uznałyśmy, że akcja może się toczyć zarówno w Brazylii, jak i Egipcie, na
przykład najpierw w Brazylii, potem w Egipcie, albo na odwrót. Bohaterka jest stewardesą,
jej samolot ulega katastrofie, rozbija się w dżungli, a ona jest jedyną osobą, która przeżyła. Na
poszukiwanie samolotu wyrusza brygada ratunkowa, na której czele stoi młody przystojniak...
I tutaj w naszym związku pisarskim pojawiły się pierwsze rysy: Żeńka chciała, żeby
przystojniak był blondynem o oczach niebieskich jak chabry, ja zaś, zgadzając się na kolor
oczu, obstawałam przy brunecie.
Od literatury przeszłyśmy do życia i trochę się pokłóciłyśmy: Żeńka wypomniała mi Denisa,
który był brunetem i dlatego właśnie okazał się nieodpowiedni, ja natomiast przypomniałam
jej pewnego blondyna, który okazał się poligamistą uchylającym się od płacenia alimentów na
czwórkę dzieci, a którego moja przyjaciółka Jewgienia pozbyła się niedawno z wielkim
trudem.
Godzinę później Żeńka opuściła moje mieszkanie w gniewie, wołając na pożegnanie:
- Albo blondyn, albo nikt!
Po północy zadzwonił telefon, odebrałam i usłyszałam głos Żeńki:
- Może mieć kasztanowe włosy - wypaliła bez żadnego wstępu. - Jasne, że to nie zupełny
blondyn, a raczej wcale nie blondyn, tak nazywa się wszystkich, którzy nie są brunetami.
- Idiotka! - warknęłam, bo właśnie zdążyłam się uspokoić i zasnąć.
- Ach tak! - rozgniewała się znowu Żeńka. - W takim razie rób sobie z nim, co chcesz, ale nie
przypuszczam, żeby coś ci z tego wyszło. Ja mam spore doświadczenie pisarskie, temu nie
możesz zaprzeczyć, i jako osoba z doświadczeniem powiadam ci: albo blondyn, albo w ogóle
nie masz żadnych szans.
- Będzie łysy - ucięłam i odłożyłam słuchawkę.
Przez tydzień kontynuowałyśmy negocjacje w tej sprawie, głównie przez telefon, i z czasem
zaczęłyśmy iść na pewne ustępstwa. Żeńka proponowała, żeby nazywać go „jasnowłosy",
dodając chmurnie: „Nie trzeba tu nic upraszczać, niech sobie każdy wyobrazi kolor jego
włosów jak chce", o kolorze oczu dyplomatycznie milczała.
Mijał drugi tydzień, nie napisałam jeszcze ani słowa, za to co najmniej trzy razy dziennie
kłóciłam się z Żeńką przez telefon. W niedzielę wieczorem przyjaciółka przyszła do mnie i od
progu oznajmiła:
- Romans jest nie na czasie. Napiszesz kryminał. No pomyśl tylko: zabójczy przystojniak
poznaje kobiety, zdobywa ich zaufanie, rozkochuje je w sobie, a potem zabija...
- Psychopata? - skrzywiłam się.
- Niekoniecznie. Może na przykład złodziej: wybiera bogate kobiety... albo szantażysta?...
Kryminał właśnie dlatego jest dobrym gatunkiem, że można nawymyślać, co się chce.
- Ale ja chciałam o Amazonce - powiedziałam z urazą. - Żeby była dżungla, dzikie
plemiona...
- Bardzo dobrze, niech w dzikim plemieniu kogoÅ› zabijÄ…, a twoja stewardesa zajmie siÄ™ tym
zabójstwem. Albo ktoś w Egipcie gwizdnie Tutenchamona, to znaczy jego ciało...
- Mumię - poprawiłam odruchowo.
- Właśnie - skinęła głową Żeńka. - A stewardesa ją znajdzie. Pogoń na wielbłądach,
tajemnicze podziemia... No i jak, brzmi nieźle, co?
Przyznałam jej rację, ale pomysł napisania kryminału nie od razu przemówił do mojej
wyobraźni.
Przez następnych dziesięć dni Żeńka dzwoniła codziennie i pytała:
- No i co? Zaczęłaś?
- Nie - wzdychałam.
W maju gazeta, w której pracowała Żeńka, zaczęła mieć trudności finansowe, pracowników
wysłano na urlop, a moja przyjaciółka w ramach oszczędności wyjechała do rodziców do
sąsiedniego miasta obwodowego. Do Denisa dzwoniła kilka razy jakaś kobieta, po czym
znikał on na kilka godzin - oczywiście nie byłam zazdrosna, ale i tak było to mało przyjemne.
Ogólnie życie mnie nie rozpieszczało, na domiar złego przeziębiłam się i wylądowałam w
łóżku z gorączką. Leżenie szybko mi się znudziło, wychodzić z mieszkania nie chciałam w
obawie przed komplikacjami, nie wiedziałam, czym się zająć, w efekcie kilka godzin
spędziłam przed telewizorem, co nigdy nie było moją ulubioną formą rozrywki.
Tego wieczoru na wszystkich kanałach leciały kryminały, jeden nudniejszy od drugiego. Z
początku się krzywiłam, potem zaczęłam się złościć, w końcu wypiłam dwa duże kubki
herbaty z cytryną i poczułam wenę - opracowałam fabułę
kryminału, jak dla mnie dość oryginalną, a przede wszystkim
- ciekawÄ….
Mimo późnej godziny zadzwoniłam do Żeńki i podzieliłam się z nią wrażeniami.
- Genialne! - wykrzyknęła kilka minut później. - Powiem ci szczerze, że niczego podobnego
jeszcze w życiu nie czytałam. Siadaj zaraz i pisz! I żeby mi do mojego powrotu wszystko było
gotowe!
- A jak mi się nie uda? - wyraziłam wątpliwość.
- Też coś... masz talent, świetny styl, czuję to... W twoim biurze nikt lepiej od ciebie...
- To przecież zupełnie co innego - przerwałam.
- Wcale nie. Siadaj i pisz. Jak wrócę, to może zredaguję i... no, krótko mówiąc, pisz -
dokończyła Żeńka. Pożegnałyśmy się
- gadałyśmy przez telefon już dwadzieścia minut, z naszego zamiaru oszczędzania jak zwykle
nic nie wyszło.
Westchnęłam, wyciągnęłam dawno przygotowany zeszyt i z drżeniem napisałam pierwsze
zdanie: „Wieczór zapowiadał się nieciekawie". Bóg jeden wie, skąd mi to przyszło do głowy,
ale spodobało mi się, choć nie miało żadnego związku z fabułą. W ślad za pierwszym
zdaniem pojawiło się drugie i trzecie. Pisałam szybko jak pod dyktando, i cztery godziny
później, potrząsając zmęczoną ręką (od czasów studiów zdążyłam odwyknąć od takich
wyczynów), z pewnym zdumieniem zobaczyłam, że zapisałam już dziesięć stron drobnym
maczkiem. Przeczytałam to, co napisałam, pogratulowałam sobie dobrego początku i
postanowiłam kontynuować powieść.
Do powrotu Żeńki od rodziców dzieło było skończone. Po długich rozterkach wymyśliłam
tytuł, przepisałam rzecz całą na komputerze, wydrukowałam i wkładając kartki do teczki,
napisałam na niej wielkimi literami: ANFISA GLIŃSKA. MORDERSTWO W DOMU Z
KOLUMNAMI. Zastanowiłam się i dopisałam niżej: POWIEŚĆ KRYMINALNA.
Żeńka wróciła w środę; wparowała do mojego mieszkania z wielką torbą w kratę.
- Skończone? - spytała, zapominając się przywitać. Drżącą ręką podałam jej teczkę, Żeńka
klapnęła na fotel i zaczęła czytać.
Powieść nie była ani długa, ani krótka, Żeńka czytała kilka godzin. Ja przez ten czas snułam
się po mieszkaniu, co chwila rzucając przyjaciółce niepewne spojrzenia. W końcu przekręciła
ostatnią kartkę, podniosła na mnie oczy, w których niczym wielkie brylanty lśniły łzy, i
oznajmiła cicho, acz z uczuciem:
- Wstrząsające... Zawsze mówiłam, że masz talent. Miałam rację! Czyta się jednym tchem...
Ha, wszystkie te gwiazdy mogą się schować!
- Myślisz, że wydrukują? - wyraziłam wątpliwość.
- Wydrukują - zapewniła mnie Żeńka. - To już biorę na siebie. A ty myśl nad fabułą następnej
powieści.
Skinęłam głową, ale na razie niczego nie wymyślałam - najpierw chciałam zobaczyć, co
zdziała moja przyjaciółka.
Żeńka ruszyła do zadania z wielką energią, w efekcie zostałyśmy wciągnięte w taką historię...
Bez względu na wszystko moja przyjaciółka musi przyznać, że jest tak samo winna temu, co
się stało jak ja, a może nawet bardziej, zależy od punktu widzenia. Ja i Żeńka zawsze
patrzymy z różnych punktów widzenia, ale jedno jest pewne: gdyby nie ona, mój kryminał
nadal leżałby w biurku i... zresztą, nie uprzedzajmy wypadków; spróbuję opowiedzieć
wszystko po kolei.
.. .Żeńka zadzwoniła do mnie w środę koło drugiej - o tej porze byłam w pracy, ponieważ jak
wszyscy normalni ludzie w środy pracuję - Żeńka nie, ale ją mało kto uważa za normalną.
- Słucham - powiedziałam wdzięcznie do słuchawki, spodziewając się klienta, ale zamiast
pragnienia wyjechania na Wyspy Kanaryjskie usłyszałam głos Żeńki:
- O trzeciej czekam na ciebie przy Domu Twórczości. Wejście od podwórka, nie zapomnij. I
nie spóźnij się. Weź taksówkę, bo nie ma tam gdzie zaparkować. Aha, i włóż długą spódnicę.
- Do ziemi?
- Może nie do ziemi, ale koniecznie za kolana. Masz zbyt charakterystyczne nogi, żaden facet
nie uwierzy, że kobieta z takimi nogami może napisać coś sensownego... Na wszelki wypadek
na górę też włóż coś luźnego, workowatego, ta twoja Wierka powinna coś mieć. Biust też
masz zbyt charakterystyczny, lepiej go zasłoń. I pożycz okulary od Wierki...
- Zwariowałaś czy co? - zaniepokoiłam się w końcu.
- Wcale nie - odparła urażona. - Masz wyglądać jak prowincjonalna inteligentka: nie masz
pieniędzy ani gustu, tylko intelekt i ból za ojczyznę. A tu już bez okularów ani rusz.
- Wariatka - skonstatowałam z przekonaniem. - Jaka znowu inteligentka i po co w ogóle mam
lecieć do jakiegoś Domu Twórczości, skoro mam mnóstwo pracy?
- Zwariuję przez ciebie! - zawołała Żeńka. - Zapomniałaś, jaki dziś dzień? - Z niepokojem
zerknęłam na kalendarz, a Żeńka dodała: - Dziś pisarze mają nasiadówkę i między innymi
będą omawiać twoją powieść.
- O matko kochana! - zawołałam i poleciałam do Denisa.
Ostatnio czuł się wobec mnie trochę winny, dlatego z radością zwolnił mnie z pozostałej
części dnia pracy. Poleciałam do Wierki, siedzącej przy biurku naprzeciwko, zmusiłam ją do
pożyczenia mi worka, który uparcie nazywała swetrem, i spódnicy, wcisnęłam jej moje
własne ciuchy, włożyłam na nos jej okulary i wyciągnęłam rękę, żeby sprawdzić, czy coś
widzę. Nie zobaczyłam, ale nie zmartwiłam się tym zbytnio, w końcu przecież mogę je od
czasu do czasu zdejmować.
W tym momencie otworzyły się drzwi gabinetu Denisa, na progu stanął on sam. Z głupią
miną popatrzył na Wierkę, która w moich ciuchach wyglądała całkiem, całkiem, potem
spojrzał na mnie i zapytał z przestrachem:
- Co to?
- W sensie? - zaniepokoiłam się.
- Czemu tak głupio wyglądasz?
- Naprawdę? - Urażona zmarszczyłam brwi, wzruszyłam ramionami i oznajmiłam: - W
założeniu powinnam
wyglądać inteligentnie. A Żeńka uważa, że z moją figurą jest to niemożliwe.
- I dlatego włożyłaś worek?
- Sweter - poprawiła obrażona Wierka. - Chciałam powiedzieć, że kupiłam go w Kairze i
wcale nie był tani.
- Zwariować można - burknął Denis i zniknął w gabinecie, zapominając, po co właściwie
wyszedł.
- Czasem się tak zapomina - szepnęła Wierka, patrząc na drzwi gabinetu, za którymi zniknął
nasz szef. - Chyba znów się zakochał.
Wolałam nie rozwijać tego tematu.
- Nic mnie to nie obchodzi - zapewniłam, i wyszłam, łapiąc torebkę i plącząc się w spódnicy;
długa i wąska krępowała ruchy.
Wyszłam z budynku, w którym mieści się nasza firma, i zobaczyłam Żeńkę: wypadła z
taksówki, która stanęła właśnie przed wejściem. Mówię „wypadła", ponieważ z dużym
trudem trzymała się na nogach, a wszystkiemu winna była spódnica - równie długa i wąska
jak moja. Skąd Żeńka ją wytrzasnęła, nie mam pojęcia.
- Co ty masz na sobie? - zdumiałam się, gdy zastygłyśmy na chodniku, mierząc się
krytycznymi spojrzeniami.
- A co, nie widzisz? - odparła ponuro Żeńka.
- Nigdy przedtem nie widziałam cię w takim... stanie.
- Nic dziwnego, skoro nie chodzisz ze mną na kółko literackie, mimo że ze sto razy cię
zapraszałam.
- A co, to obowiązujący strój?
- Coś w tym rodzaju. Mówiłam ci: tam nie ma kobiet i mężczyzn, tam są literaci, dlatego
ubranie należy traktować... obojętnie. Żeby nie demonstrować różnic płci.
- Co za brednie... - westchnęłam. Według mnie różnice powinny być wyraźne, w dodatku
zasadnicze.
- Ludzie sztuki myślą innymi kategoriami - sparowała Żeńka. - I mają inne wartości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl