Pollak Paweł - Niepełni, Kryminał i sensacja(2)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
POLLAK PAWEŁ
Niepełni
Przyciągam do łóżka wózek. Nie, nie dziecięcy. Inwa-
lidzki.
Ale jakoś nie mogę wstać, mimo że budzik pokazuje
dziesiątą. Po raz ostatni z radością zerwałam się z łóżka
pełna energii i chęci do działania trzy i pół roku temu.
W dniu tego przeklętego wypadku. 2 maja 2003 roku. Każdy
ma w swoim życiu ważne daty: dla jednych jest to data ślubu
i narodzin ich dzieci, dla mnie dzień, w którym najechał
na mnie pijany kierowca.
W trakcie długiego weekendu wybrałam się do Oławy
odwiedzić Aldonę, moją najlepszą przyjaciółkę. Pożyczyłam
samochód od taty. Nie myślałam o żadnym ryzyku. Człowiek
niby zna statystyki wypadków, ciągle słyszy, że po polskich
drogach jeździ horda pijanych kierowców, potencjalnych
morderców, ale jest pewien, że akurat jemu uda się spotkania
z nimi uniknąć. Zresztą o czym było myśleć? Środek dnia,
sucho, idealna pogoda do jazdy, do przejechania niecałe
trzydzieści kilometrów.
Wypadł zza samochodu jadącego z naprzeciwka.
Wyprzedzał, choć miał za mało miejsca. W panice nacis-
nęłam hamulec, ale nie zmieścił się, wracając na swój pas.
Zawadził o mój samochód, zarzuciło mną, straciłam pano-
wanie nad kierownicą, wpadłam na pobocze i rozbiłam się
o drzewo. Tamten uciekł z miejsca wypadku, wyprzedzany
7
kierowca też się nie zatrzymał. Nie ma winnych tego, że je-
stem sparaliżowana od pasa w dół.
Skąd wiem, że był pijany? Bo się zatrzymał. Nachylał
się nade mną, wołał mnie, pytał, czy nic mi nie jest. Wtedy
wyczułam od niego woń alkoholu. Jestem tego pewna, choć
znajdowałam się na skraju utraty przytomności. Opierałam
się głową o kierownicę, wiedziałam o tym, czułam to, a jedno-
cześnie dziwiłam się, dlaczego opieram głowę o kierownicę,
dlaczego w ogóle jestem w samochodzie, nie pamiętałam,
żebym dokądkolwiek jechała.
Kiedy zjawiła się policja, już go nie było. Nie szukali go
zbyt gorliwie. Dali komunikat, że proszą świadków zdarzenia
o kontakt, ale nie zgłosił się nikt, kto potrafiłby udzielić in-
formacji pozwalających zidentyfikować tego mężczyznę albo
jego samochód. Ja też nie potrafiłam nic na ten temat powie-
dzieć. Tata, który wówczas namiętnie oglądał „Kryminalne
zagadki Las Vegas", powiedział, że ślady lakieru powinny
doprowadzić do sprawcy, ale policjanci wyprowadzili go
z błędu ze źle skrywanym zniecierpliwieniem.
- Panie, tu nie Ameryka, co pan myśli, że wrzucimy
do komputera, jaki to lakier i wyskoczy nam, jaki to samo-
chód? Jakbyśmy nawet mieli takie bazy danych, to u nas
to masówka, chyba nie spodziewa się pan, że będziemy
sprawdzać tysiące właścicieli danego modelu?
Tata wprawdzie się tego spodziewał, ale to jego ukochana
jedynaczka została kaleką, a nie córka policjanta.
- Zresztą gość już pewnie dawno wyklepał blachę i po-
lakierował bez rachunku u jakiegoś pana Józia, więc i tak
byśmy nic mu nie udowodnili.
Tata widział w „Kryminalnych zagadkach", że można
udowodnić, że samochód był naprawiany, ale już wiedział,
że „tu nie Ameryka" i się nie odzywał.
- Poza tym dostałby tylko zawiasy, kara żadna, a zdrowia
pana córce to i tak nie wróci.
W ten sposób tata przeszedł skrócony kurs z tematu
„Sprawiedliwość w Polsce a zaangażowanie policji". I przestał
płacić podatki. Jako pracujący na własną rękę architekt mógł
bez problemu unikać podatków też wcześniej, bo większość
klientów, zwłaszcza przy drobniejszych zleceniach, nie
chciała rachunku, wychodząc z powszechnie uznawanego
założenia, że żądanie rachunku jest nieuprzejme wobec
sprzedawcy, gdyż ten jest wówczas stratny na podatku. Tata
tłumaczył, że podatek odprowadza niezależnie od tego, czy
wystawia rachunek, czy nie, bo po pierwsze jest katolikiem,
a Kościół uznaje niepłacenie podatków za grzech, a po drugie
od osiemdziesiątego dziewiątego jest to jego państwo, które
jako obywatel czuje się w obowiązku współfinansować.
Klienci i tak mu nie wierzyli, byli przekonani, że tata bierze
ich za szpicli z urzędu skarbowego i mydli im oczy.
Siadam na wózek i idę - wiem, że to niezbyt adekwatne
słowo - do łazienki, żeby wziąć prysznic, a potem do kuchni,
żeby zrobić sobie śniadanie. Po śniadaniu włączam kom-
puter, mam do odrobienia pańszczyznę, muszę wykonać
pracę, której nienawidzę. Przed wypadkiem studiowałam
na trzecim roku AWF, trenowałam biegi średniodystansowe,
najlepsza byłam na 1500 metrów, ze swoim rekordem ży-
ciowym 4:10,02 miałam szanse na uzyskanie minimum
olimpijskiego i zakwalifikowanie się na igrzyska, jeśli nie
do Aten, to na pewno do Pekinu. Przez pijanego skurwysyna
straciłam nie tylko zdrowie i szansę na sukcesy sportowe,
ale i stypendium PZLA, nie mogłam dalej prowadzić kursów
aerobiku, którymi sobie dorabiałam. Leczenie i rehabilitacja
pochłonęły masę pieniędzy. Żeby nie być dodatkowym
obciążeniem dla rodziców, którzy to wszystko finansowali,
za namową koleżanki zrobiłam kurs księgowości i teraz
dwudziestu kilku niewielkim firmom prowadzę księgi przy-
chodów i rozchodów. Z początku byli to głównie znajomi
taty, ale później wyrobiłam sobie markę i zdobyłam innych
9
klientów. Bo jestem rzetelna, choć nie znoszę tego zajęcia.
Nie odpowiada ono mojemu temperamentowi, poza tym
dzięki pracy chciałabym wyjść do ludzi, a nie pracować
zamknięta w czterech ścianach. Tyle się wypisuje, że te-
lepraca to szansa dla niepełnosprawnych, a tak naprawdę
odcina ich od innych ludzi. Pewnie, że lepiej mieć taką
pracę, niż nie mieć żadnej, przynajmniej jestem finansowo
niezależna, ale...
Kiedy cyferki zaczynają skakać mi przed oczyma, za-
mykam program księgowy i sprawdzam pocztę. Cieszę się
na widok niebieskiego paska sygnalizującego, że ktoś do mnie
napisał, ale to tylko korespondencja z banku, proponującego
mi kartę kredytową. No tak, kto miałby do mnie napisać.
Aldona i tata wolą przyjść lub zatelefonować; Aldona jest zbyt
impulsywna i nie ma cierpliwości do pisania e-maili, a tata
staroświecki. A moja matka do dziś nie nauczyła się obsłu-
giwać poczty elektronicznej, nie potrafi też wysłać SMS-a,
na dodatek robi z tej ignorancji cnotę, twierdząc, że tech-
niczne nowinki są dobre dla młodzieży, a nie statecznych
kobiet w jej wieku. Więcej potencjalnych nadawców nie ma.
Po wypadku wszyscy się ode mnie odwrócili. Bynajmniej nie
demonstracyjnie i nie od razu, ot, przestałam być towarzysko
atrakcyjna. Nie mogłam pojechać na wspinaczkę w góry
czy na wycieczkę rowerową, a moja obecność doskwie-
rała, przypominając, jak kruchą konstrukcją jest człowiek,
że wystarczy odpaść od skałki albo zostać najechanym
przez samochód, żeby utracić zdrowie, widoki na karierę
sportową, przyjaciół, partnera.
Bo mój chłopak też mnie zostawił. Sukinsyn nie miał
nawet tyle przyzwoitości, żeby zaczekać, aż dojdę do siebie,
znaleźć jakiś pretekst, wymyślić bajeczkę, jak to zakochał
się w innej, a serce nie sługa. Nie, Adrian po prostu przy-
szedł do szpitala i bez ogródek oświadczył, że chyba sama
10
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl