Pompejańczyk - Vandenberg Philipp, 1, A tu dużo nowych ebooków

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Philip Vandenberg
POMPEJA
Ń
CZYK
1
Rozdział 1
Był dopiero pocz
ą
tek roku i Neptun z rana od strony morza posyłał Favonius, silny
zachodni wiatr. Jak ka
Ŝ
dego roku podczas Id lutowych, kiedy bóg Sło
ń
ca Sol, znacz
ą
cy
kwadrygom
ś
lad podczas zawodów w cyrku, wchodzi w gwiazdozbiór Wodnika, Favonius,
wiruj
ą
c i dmuchaj
ą
c, odp
ę
dził wiatry A
ą
uilo i Corno, nios
ą
ce
ś
nieg i grad, na azjatycki
Wschód albo na niego
ś
cinn
ą
Północ Germanii, by potem, tu
Ŝ
przed Kalendami marca ust
ą
pi
ć
pola Chelidoniasowi, wiosennemu wiatrowi, nazwanemu tak od jaskółek, które o tej porze
ś
migaj
ą
niczym strzały azjatyckie wokół szczytów
ś
wi
ą
ty
ń
.
Promieniej
ą
ce niebo zabarwiło zbocza Wezuwiusza mlecznym bł
ę
kitem, cienie
ustawionych w szeregi domów skróciły si
ę
, a kwadraty ulic i placów wsysały wiosenne
sło
ń
ce. Pompeja
ń
czycy z wahaniem opuszczali domy, m
ęŜ
czy
ź
ni, ciekawi nowinek, pod
ąŜ
ali
na forum, podczas gdy kobiety na s
ą
siednim macellum porównywały ceny mi
ę
sa, ryb i
czarnej fasoli.
Szcz
ęś
liwa Pompeja, mi
ę
kka jak aksamit pigwa w ogrodzie Wenus, najzamo
Ŝ
niejsze
ze wszystkich miast Kampanii i ulubione dziecko rzymskiej matki, rozpieszczone jak
Amfitryta na delfinie, chocia
Ŝ
Posejdon, ten lubie
Ŝ
ny zbój, nie był bogiem Rzymian, lecz
Greków! Ale przysłowiowa duma Pompeja
ń
czyków nie wyrzekała si
ę
przeszło
ś
ci,
przeciwnie: ka
Ŝ
de dziecko w Pompei mówiło po łacinie i po grecku i umiało recytowa
ć
Homera, poniewa
Ŝ
czytania i pisania uczyło si
ę
w szkole; poza tym, jak opowiadali starzy
ludzie swoim dzieciom, prawdziwi przodkowie Pompei czcili u stóp góry delijskiego Apolla,
boga
ś
wiatła i przepowiedni, podczas gdy nieliczny naród rzymski bł
ą
kał si
ę
jeszcze w
ciemno
ś
ciach - prymitywni plebejusze! Tak
Ŝ
e samniccy okupanci, którym Pompeja
ń
czycy
potem musieli przysi
ę
ga
ć
wierno
ść
, nie zdołali złama
ć
ich poczucia własnej warto
ś
ci, i Sulla,
„Szcz
ęś
liwy” - jak sam wci
ąŜ
podkre
ś
lał - słusznie uczynił, toleruj
ą
c przetargi swych
weteranów, którzy nigdy nie wkroczyli - dzi
ę
ki niech b
ę
d
ą
Merkuremu! - do darowanego im
pompeja
ń
skiego kraju, lecz bez zwłoki odprzedali go poprzednim wła
ś
cicielom. W Pompei
nigdy nie brakowało pieni
ę
dzy, tak wi
ę
c dalej byli tu sami swoi. dostarczali masom rzymskim
darmowe zbo
Ŝ
e i znosili samowole ich cezarów.
- Ludzie w Rzymie opowiadaj
ą
,
Ŝ
e Boski przekupił pewnego flecist
ę
, i ten o
ś
wiadczył,
Ŝ
e cudzoło
Ŝ
ył z cesarzow
ą
- rzekł Wezoniusz Primus. skr
ę
caj
ą
c ze swym towarzyszem w
ulic
ę
Fortuny.
2
- Zawsze to lepsze, ni
Ŝ
gdyby j
ą
zabił, tak jak to uczynił ze swoj
ą
matk
ą
! - Terencjusz
Prokulus był przyjacielem Wezoniusza; obaj mieli tego samego greckiego nauczyciela i
uchodzili za nierozł
ą
cznych. - Od kogo si
ę
o tym dowiedziałe
ś
? - zapytał Terencjusz.
- Od Nigidiusza.
Terencjusz parskn
ą
ł pogardliwie. Nienawidził tego Nigidiusza, typowego Rzymianina,
aroganckiego i pyskatego. Nie potrafił mu nic zarzuci
ć
. Ale sposób, w jaki Rzymianin
spogl
ą
dał z lektyki, z twarz
ą
wykrzywion
ą
niby maska w u
ś
miechu, przera
Ŝ
ał go. O tym,
Ŝ
e
Nigidiusz miał wielk
ą
piekarni
ę
i trzy młyny, wspominamy tylko dlatego,
Ŝ
e równie
Ŝ
Terencjusz był piekarzem - tyle
Ŝ
e wypiekał troch
ę
mniejsze bułeczki.
- On ma najlepsze kontakty - zacz
ą
ł Wezoniusz ulegle. - Kto pierwszy wiedział o
romansie Poppei z Boskim? - Nigidiusz! Kto roztr
ą
bił,
Ŝ
e cezar rozwodzi si
ę
z Oktawi
ą
? -
Nigidiusz! - Wezoniusz Primus. który był znany w Pompei, poniewa
Ŝ
zgodnie ze swym
stanem, jako wła
ś
ciciel farbiarni, ka
Ŝ
dego dnia wkładał tog
ę
innego koloru, usiłował
zignorowa
ć
przykre milczenie przyjaciela, daj
ą
c mu kuksa
ń
ca w bok i ruchem głowy
wskazuj
ą
c na drug
ą
stron
ę
ulicy: - Ululitremulus! Ten, kogo bogowie pokarali takim
imieniem, mo
Ŝ
e by
ć
tylko aktorem!
Przy
ś
wi
ą
tyni Fortuny Augusty, wspaniałej marmurowej budowli o czterech wysokich
korynckich kolumnach, na której stopniach płon
ą
ł wieczny ogie
ń
ku czci pater patriae, obaj
towarzysze skr
ę
cili na południe ku ulicy wiod
ą
cej do forum, gdzie panował
ś
cisk. Teraz do
stoj
ą
cych m
ęŜ
czyzn zbli
Ŝ
yli si
ę
dwaj niewolnicy, którzy dotychczas w milczeniu wyprzedzali
swych panów. - Miejsce dla mojego pana. Wezoniusza Primusa! - Z drogi, nadchodzi mój
pan, Terencjusz Primus. piekarz! - Niewolnicy co chwila powtarzali swe okrzyki, a tam, gdzie
ich ostrze
Ŝ
enie nie skutkowało, u
Ŝ
ywali łokci i roztr
ą
cali stoj
ą
cych na drodze ludzi.
- By mie
ć
całkowit
ą
pewno
ść
,
Ŝ
e otrzyma rozwód - szepn
ą
ł Wezoniusz do przyjaciela,
zasłaniaj
ą
c twarz r
ę
k
ą
- Boski podobno w swym li
ś
cie rozwodowym oskar
Ŝ
ył Oktawie o
bezpłodno
ść
...
Terencjusz wzruszył ramionami: - Po dziewi
ę
ciu latach mał
Ŝ
e
ń
stwa? Nic dziwnego!
Ex nihilo nihil!
Wezoniusz potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
: - To chyba nie z winy Oktawii. tak uwa
Ŝ
a Nigidiusz!
- Nigidiusz. Nigidiusz, Nigidiusz! - wybuchn
ą
ł Terencjusz. - Czy
Ŝ
by on był przy tym.
ten paw, który si
ę
wykluł z kurzego jaja?
Wezoniusz oburzony wsun
ą
ł r
ę
ce w r
ę
kawy swej jasno
Ŝ
ółtej togi i mrukn
ą
ł co
ś
o
pogłosce, któr
ą
tylko powtarza, a w termach Stabiana mówi si
ę
o tym otwarcie, ale je
ś
li
3
Terencjusza to nie interesuje, zatem umilknie i b
ę
dzie si
ę
rozkoszował
ś
wiec
ą
cym nad głow
ą
sło
ń
cem. Pomy
ś
lał,
Ŝ
e skoro s
ą
zaprzyja
ź
nieni, wi
ę
c...
- No, nie obra
Ŝ
aj si
ę
tak od razu! - Terencjusz starał si
ę
ułagodzi
ć
przyjaciela i omal
nie padł ofiar
ą
wypadku, poniewa
Ŝ
p
ę
dził na nich jaki
ś
narowisty osioł jakby gnany przez
furie, tak
Ŝ
e ludzie z krzykiem si
ę
rozpierzchli: Terencjusz w ostatniej chwili zd
ąŜ

uskoczy
ć
.
Wezoniusz roze
ś
miał si
ę
: - Chyba to jeden ze stada Poppei!
- Chyba nie - odparł Terencjusz. - Osły Poppei znajduj
ą
si
ę
w posiadło
ś
ci pod
bramami miasta. Podobno jest ich przeszło pi
ęć
set sztuk.
- Wi
ę
c to prawda, co ludzie opowiadaj
ą
,
Ŝ
e ona codziennie k
ą
pie si
ę
w o
ś
lim mleku?
- A widzisz jaki
ś
inny powód, by trzyma
ć
pól tysi
ą
ca osłów?
Terencjusz i Wezoniusz przeci
ę
li ulic
ę
Augusta i weszli na forum przy
ś
wi
ą
tyni
Jowisza.
- Pami
ę
tam dobrze jej matk
ę
, mieszkała ze swym m
ęŜ
em Kwintusem w pobli
Ŝ
u
Odeonu i koszar gladiatorów. Był to pi
ę
kny dom! - rzekł Terencjusz.
- I pi
ę
kna kobieta! - dodał Wezoniusz.
- Do rodu Poppei wci
ąŜ
jeszcze nale
Ŝą
cztery domy w mie
ś
cie, chocia
Ŝ
nikt tam ju
Ŝ
od
dawna nie mieszka. Młodej Poppei nigdy nie widziałem.
- Podobno jest pi
ę
kna jak Wenus, a jej urok doprowadza do szale
ń
stwa m
ęŜ
czyzn,
którzy dot
ą
d za ideał pi
ę
kna uwa
Ŝ
ali tylko pucołowatych chłopców.
- Masz na my
ś
li Othona.
- Ach, co tam Othon. to głupiec, po prostu nie rozumiem, co Poppea Sabina widziała
w tym fircyku! Jedyne, co on ma, to dobre kontakty z cesarzem.
- No wła
ś
nie - stwierdził Terencjusz - wła
ś
nie. Poppea z góry upatrzyła sobie cesarza.
- A on j
ą
!
- A on upatrzył sobie j
ą
- powtórzył Terencjusz. - Jak s
ą
dzisz, dlaczego posłał Othona
jako namiestnika do Luzytanii, do Luzytanii za Słupami Heraklesa?
Obaj wybuchn
ę
li
ś
miechem i podnie
ś
li oczy ku niebu. Od macellum wiał ostry zapach
ryb i mieszał si
ę
z jadowitym smrodem rozgrzanych w sło
ń
cu podrobów. Okrzyki handlarzy -
ka
Ŝ
dego przedpołudnia gromadziło si
ę
ich tu około setki - stawały si
ę
coraz gło
ś
niejsze, im
bli
Ŝ
ej było południa, bo
ś
wie
Ŝ
y towar, którego nie sprzedali w danym dniu, trzeba było
wyrzuci
ć
. Pilnowali tego rynkowi nadzorcy.
Macellum - to było co
ś
wi
ę
cej ni
Ŝ
zwykłe hale targowe, gdzie handlarze ze wsi
sprzedawali swoje towary. Hale zajmowały cały ci
ą
g ulic. Pod ich jasnym belkowaniem
4
wznosiła si
ę
rotunda o dwunastu kolumnach d
ź
wigaj
ą
cych kul
ę
, pod tym znajdował si
ę
marmurowy basen z rybami, najwi
ę
kszymi i najsmaczniejszymi, jakie pływały w morzu
Ś
ródziemnym. Handlarzy wepchni
ę
to do nisz pod zewn
ę
trznymi murami hali. Jedn
ą
ich cz
ęść
przeznaczono na rozmaite drobne zwierz
ę
ta, drób. owce i kozy. Có
Ŝ
za niesamowity zgiełk!
Afrodyzjusz. wyzwoleniec bogatego bankiera Lucjusza Cecyliusza Serenusa,
postawny, zgrabny chłopak o zdradzaj
ą
cej obce pochodzenie szerokiej twarzy, przeciskał si
ę
od handlarza do handlarza, pobrz
ę
kuj
ą
c monetami w misce z br
ą
zu, i okrzykami Alercatus.
mercatus! nawoływał do opłacania placowego. Dla ka
Ŝ
dego miał
Ŝ
artobliwe, miłe słowo,
tak
Ŝ
e dla rze
ź
nika, który niech
ę
tnie wrzucał do miski pieni
ą
dze, wskazuj
ą
c na gór
ę
nie
sprzedanego mi
ę
sa.
- Mo
Ŝ
e Skaurus od ciebie odkupi? - rzekł Afrodyzjusz ze
ś
miechem - to ju
Ŝ
prawie
ś
mierdzi! - Skaurus pod rz
ą
dami duumwira Klaudiusza stał si
ę
bogatym człowiekiem za
spraw
ą
smrodu gnij
ą
cych podrobów i ryb; jego garurn pompejanum, słony sos korzenny,
eksportowano na cały
ś
wiat, co dawało miastu wysokie podatki, a mieszka
ń
com opini
ę
smakoszy. Przy Bramie Solnej, gdzie poganiacze mułów wyładowywali wydobyt
ą
sól i gdzie
mniej dostojnych mieszka
ń
ców tej dzielnicy nazywano saliensei” Skaurus wytwarzał pod
gołym niebem swoje korzenne sosy. Solone ryby i resztki mi
ę
sa, przewa
Ŝ
nie makrele,
tu
ń
czyki oraz podroby bydła rze
ź
nego, gniły w ogromnych cysternach. Po tygodniach
dojrzewania, zag
ę
szczaj
ą
c mieszanin
ę
na ogniu, Skaurus dodawał do niej zsiadłego mleka i
wyczarowywał tak po
Ŝą
dany sos; cały jednak proces przyrz
ą
dzania specjału pozostawał jego
tajemnic
ą
.
Owce handlarza Stacjusza gło
ś
no beczały, kilka na o
ś
lep p
ę
dziło na ogrodzenie, tak
Ŝ
e
omal go nie wyłamały. - Chyba obawiaj
ą
si
ę
twojego no
Ŝ
a! - zawołał Afrodyzjusz do
handlarza, który zazwyczaj zarzynał swoje zwierz
ę
ta na oczach klienteli. Stacjusz nie mógł
nawet odpowiedzie
ć
, tylko rzucił Afrodyzjuszowi swój podatek, albowiem pstrokaty kogut
wyzwolił si
ę
z p
ę
t i z ogłuszaj
ą
cym skrzeczeniem zacz
ą
ł ucieka
ć
. Ciemnoskóremu
azjatyckiemu niewolnikowi, który rozpostarł ramiona, chc
ą
c pochwyci
ć
trzepoc
ą
cego
skrzydłami ptaka,
ś
miertelnie przera
Ŝ
ony kogut sfrun
ą
ł na twarz, dziobi
ą
c i drapi
ą
c tak,
Ŝ
e
zalany krwi
ą
niewolnik pu
ś
cił go. Wydarzenie to wprawiło w podniecenie tak
Ŝ
e reszt
ę
zwierz
ą
t w macellum: beczenie owiec, ryk ciel
ą
t, skrzeczenie kur. syczenie g
ę
si wzmagały si
ę
niesamowicie, a matrony, które w towarzystwie niewolników dokonywały tu zakupów,
zacz
ę
ły boja
ź
liwie zmierza
ć
do wyj
ś
cia.
- Na Bachusa! - zawołał Afrodyzjusz. - Zupełnie jakby goniły je menady!
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl